Andaluzja oczami ,,Niedźwiedzia w Dominikanie”.
Opublikowano: 6 listopada, 2021

Andaluzja oczami ,,Niedźwiedzia w Dominikanie”
Po raz kolejny mam przyjemność powitać Drogich Czytelników na łamach naszego bloga.
Tym razem zapraszam do przeczytania zapisu rozmowy na temat wyprawy krajoznawczej do przepięknej Andaluzji, a dokładnie – jej części zachodniej. Zaproszenie do tej bardzo miłej pogawędki przyjął mój dobry znajomy Andrzej, autor bloga ,,Niedźwiedź w Dominikanie”.
Krzysztof: Andrzeju, skąd pomysł na to, aby Niedźwiedź zamiast do Dominikany wybrał się tym razem do Andaluzji?
Andrzej: Bardzo dziękuję za zaproszenie do tej blogowej rozmowy i od razu chciałbym także przywitać tych wszystkich, którzy zechcą przeczytać to wszystko (w epoce vlogów chęć czytania wydaje się być zdecydowanie mniejsza).
A odpowiadając na pytanie uspokajam i wyjaśniam, że wyjazd do Andaluzji nie był tak odległy od moich dominikańskich zainteresowań, jak by można było pomyśleć. Po pierwsze, szukałem miejsc związanych z Krzysztofem Kolumbem i wszystkim co dotyczyło jego wypraw. W tym miejscu powiem, że właśnie w Andaluzji nie brakuje prawdziwych perełek związanych z osobą wielkiego odkrywcy. Po drugie, nie będę ukrywał, że w trakcie zbierania materiałów do bloga o historii Dominikany potrzebuję wielu informacji dotyczących dziejów Hiszpanii. Tak więc nie da się pisać i mówić o historii oraz kulturze Dominikany bez znajomości tego co działo się w Hiszpanii.
Oczywiście nie była to tylko wycieczka śladami historii, ale też bardzo przyjemna wyprawa w towarzystwie mojej ,,Cudownej Małżonki””, bo chyba wszyscy po ponad roku covidowego zamknięcia potrzebujemy jakiegoś miłego odreagowania.
Krzysztof: Czy sama wyprawa wymagała szczególnych przygotowań z waszej strony?
Andrzej: Nie da się ukryć, że wiele rzeczy zmieniło się w czasie tej współczesnej zarazy i także w kwestii podróżowania trzeba się było dostosować do pewnych wymogów. Myślę, że teraz o wiele więcej spraw załatwić trzeba wcześniej przez Internet. Dotyczy to przede wszystkim zakupu biletów do najróżniejszych atrakcji turystycznych, w których prowadzono limity wejść. Jeżeli decydowalibyśmy się na kupowanie tych biletów na miejscu, to myślę, że w wielu przypadkach po prostu obeszlibyśmy się smakiem. Na szczęście moja żona jest wspaniałym logistykiem i w perfekcyjny sposób rozpisała cały plan zwiedzania, a także z mistrzowskim efektem zakupiła wszelkie potrzebne wejściówki i bilety na pociągi.
Krzysztof: W tym miejscu zdradzę, że za bazę wypadową obraliście sobie Sewillę. Opisz proszę, jak wyglądał wasz klasyczny dzień w tym cudownym mieście? Dodatkowo zapytam, czy oprócz konieczności wcześniejszego zakupu biletów odczuliście jakieś inne skutki obecnej sytuacji związanej z epidemią. Jak wiesz interesuje mnie podejście mieszkańców do turystów, czy sytuacji w samej turystyce.
Andrzej: Tak jest, za bazę wypadową służyła nam Sewilla, która jest doskonale skomunikowana z resztą Andaluzji. Bardzo chwalimy sobie usługi hiszpańskich kolei żelaznych, którymi poruszaliśmy się pomiędzy miastami! My wyruszaliśmy na kolejne wycieczki z dworca Santa Justa, który jest naprawdę duży, choć podczas pandemii część tamtejszych sklepów zamknięto. Warto przy tym podkreślić, że na wszystkich hiszpańskich dworcach bardzo pilnowane było noszenie maseczek.
A co do tego „klasycznego dnia”, to ze względu na to, że mieliśmy baaardzo zróżnicowane plany na każdy dzień, to nie da się powiedzieć, że coś się powtarzało. Zresztą w Sewilli trudno o wejście w jakąś rutynę, bo miasto zaskakuje na każdym kroku i ma naprawdę magiczną atmosferę. Mogę śmiało powiedzieć, że spaliśmy krótko, bo czasu było nam szkoda i zaraz po śniadaniu, czyli ok. 8.00 ruszaliśmy by poznawać Sewillę lub kolejne miasto. Wracaliśmy dość późno, ale dzięki temu, że wszelkiej maści bary, tawerny i restauracje są otwarte mniej więcej do północy, to jeszcze wpadaliśmy by coś przekąsić lub ochłodzić się cudownymi lodami (temperatury dochodziły we wrześniu do 38 stopni!).
Odnośnie sytuacji epidemicznej, to widywaliśmy trochę zamkniętych sklepów, czy knajpek, które nie przetrwały zeszłorocznego starcia z lockdawnem. Nie było ich wiele, a Hiszpanie, z którymi rozmawialiśmy podkreślali, że obecnie turystów przyjechało naprawdę wielu i ten sezon był bardzo udany. Owszem, jednocześnie zgłaszali swoje obawy co do przyszłości i dlatego część umów najmu kończyła się w październiku, gdyż sklepikarze przewidywali kolejne zamknięcie biznesów. Dla nas miało to ten miły aspekt, że trafiliśmy na niezliczoną liczbę wyprzedaży i obniżek, gdyż pozbywano się towarów, których nie udało się sprzedać w wakacje.
Krzysztof: Jakie zabytki, miejsca szczególnie utkwiły wam w pamięci w samym mieście jak i podczas całej wyprawy?
Andrzej: O, cholera! To jest pytanie, z którego można by było zrobić zupełnie osobną rozmowę! Ale może podejdźmy do tego w ten sposób – każdy kto będzie wybierał się do Sewilli, ten oczywiście łatwo znajdzie w przewodnikach najważniejsze zabytki, które po prostu trzeba zobaczyć np. Real Alcazar. W takim razie ja podpowiem kilka takich, które turyści pomijają, gdyż nie wiedzą o ich atrakcyjności lub nie znajdują ich na listach „Top 10”. Niech to będzie moje „Top 10” tego czego nie akcentują przewodniki:
- Nocne zwiedzanie Stetas de Sevilla. Oczywiście każdy wie, że na tę konstrukcję można wejść i podziwiać z niej miasto, ale w nocy jest ona podświetlana i sekwencje kolorów zmieniają się co chwila. Tworzy to więc niezapomniane widowisko dla oczu. Co więcej znajduje się tam maleńka sala kinowa, w której wyświetlany jest film o Sewilli i to z niesamowitymi efektami specjalnymi. Ekran jest zakrzywiony i ma się wrażenie unoszenia nad miastem lub uczestniczenia w poszczególnych scenach, do tego w raz z filmem emitowane są zapachy np. kadzidła, które czuć podczas obchodów religijnych. Powiem szczerze, że bardzo się cieszę, że poszliśmy na ten seans i uczestniczyliśmy w prawdziwej magii.
- Acuario de Sevilla. Miejsce naprawdę niesamowite, gdyż zobaczymy tu niezliczoną masę gatunków ryb i najróżniejszych morskich żyjątek. Oczywiście prawdziwym gwoździem wycieczki jest przejście pod szklanym pomieszczeniem, w którym pływają wielkie rekiny i żółwie. Jednak poszczególne sale zaskakują kolorami i wspaniałymi roślinami, które tworzą tło dla mieszkających tam stworzeń. A na mnie szczególne wrażenie zrobił pomysł z przeszkloną ścianą, która pozwala zajrzeć do wnętrza pracowni i zobaczyć, jak pracownicy zajmują się meduzami.
- Museo Histórico Militar de Sevilla, czyli placówka, którą możemy porównać do naszego Muzeum Wojska Polskiego. Oczywiście muzeum w Sewilli jest o wiele mniejsze i często zwiedzający Plaza de España po prostu go nie zauważają. A wielka szkoda! Warto bowiem wejść tam choć na chwilę,aby podziwiać ciekawe dioramy dotyczące historii fortyfikacji miasta, ale także bardzo ciekawe wystawy broni, mundurów, sztandarów i wszystkiego co związane jest z armią hiszpańską.
- Dawny dworzec kolejowy w Sewilli (Plaza de Armas) to taka niezwykła ciekawostka urbanistyczna, gdyż początki tej stacji sięgają aż 1859 roku. Ale po 1941 roku, gdy generał Franco upaństwowił koleje i ten dworzec został włączony do sieci RENFE. Z czasem zmieniono układ kolejowy w Sewilli, a stary budynek pięknie odnowiono i znajdują się tu teraz sklepiki, kawiarnie oraz niewielka sala teatralna. Warto zatrzymać się tutaj i przyjrzeć temu, jak to wszystko ładnie wygląda.
- Sewilla śladami Cervantesa. Otóż przyznam się, że uwielbiam „Don Kichota” i z tym większą radością odkrywałem w mieście ślady autora tej wspaniałej powieści. Dla każdego chętnego spacer po Sewilli w poszukiwaniu miejsc związanych z Cervantesem będzie prawdziwą gratką, gdyż na trasie znajduje się kilka bardzo ciekawych obiektów. Podobno jest aż 17 miejsc oznaczonych pięknymi płytkami ceramicznymi, które oczywiście zawierają opisy po hiszpańsku wyjaśniające powiązanie danego miejsca ze wspomnianym autorem. Ja odnalazłem może 10, więc chyba łatwo jest ten „rekord” pobić”.
Dla mnie najważniejsze było oczywiście dawne Królewskie Więzienie mieszczące się na Calle Sierpes 85. Znajdowało się tu do 1835 roku, ale co ciekawe od września 1597 do kwietnia 1598 roku więziony był tam sam Miguel de Cervantes. Miłośnicy Don Kichota pamiętają pewnie z tekstu, że „zrodził się” on właśnie w więzieniu, i do dziś wielu badaczy literatury utrzymuje, że fragment ten należy rozumieć tak, iż pomysł na przygody niezwykłego szlachcica powstał w tych więziennych murach.
- Mercado, a właściwie kilka mercados, czyli lokalnych targów z owocami, warzywami i najróżniejszymi przysmakami. Bardzo polecam sobotni spacer między dwoma takimi targowiskami. Pierwsze znajduje się na parterze Setas de Sevilla, a drugie w dzielnicy Triana. Spacer pomiędzy nimi trwa około 20 minut. W każdym razie każdy może poczuć tam ducha kuchni andaluzyjskiej, bo wybór ryb, owoców morza, tradycyjnych wędlin i przypraw jest po prosu niesłychany. Co ciekawe sprzedawcy chętnie częstują gości polecając spróbować specjałów, ale warto przyjść wcześnie, gdy nie ma jeszcze tłumów. Jest wtedy dobra okazja do popróbowania smakowitych kąsków i porozmawiania ze sprzedawcami. Poza tym na wielu stoiskach są towary pakowane próżniowo, co pozwala na łatwe przywiezienie ich do Polski – choćby na prezent.
7.Pokazy flamenco są oczywiście reklamowane w przewodnikach, ale pamiętajmy, że pokaz pokazowi nie jest równy. Cóż, można śmiało powiedzieć, że wszystkie są miłe dla oka i ucha, ale niektóre są po prostu wystrzałowe, a inne dość… skromne, a można by powiedzieć, że nawet żenująco amatorskie. Dlatego ja polecam skorzystanie z usług Museo del baile flamenco przy ulicy Manuel Rojas Marcos 3. W tym zabytkowym budynku mieści się multimedialne muzeum prezentujące historię flamenco, a wieczorem organizowane są w kameralnej sali niepowtarzalne pokazy z udziałem prawdziwych gwiazd. Artyści nie życzą sobie fotografowania i filmowania spektaklu, co jest bardzo dobrą sprawą, gdyż to pozwala się wszystkim skupić na ognistym przedstawieniu.
- W zasadzie jest to atrakcja już nieco poza Sewillą (gmina Santiponce), ale dojazd do niej jest bardzo łatwy i można sobie poradzić komunikacją miejską lub jeśli ktoś ma życzenie taksówką lub za pośrednictwem firm, które organizują kilkuosobowe wycieczki. Mówię oczywiście o starożytnych ruinach rzymskich zwanych Italicą, czyli pozostałościach po mieście założonym przez Scypiona Afrykańskiego dla weteranów drugiej wojny punickiej. Zapewne miłośnicy „Gry o tron” od razu skojarzą to miejsce ze sceną z udziałem smoka, ale dla mnie ważniejsze było przechadzanie się po starożytnych drogach i uliczkach, możliwość wejścia do amfiteatru, czy podziwianie doskonale odrestaurowanych mozaikowych scen i figur. Cóż, stanąć tam, gdzie stawali dzielni gladiatorzy – to jest coś!
9.Kościoły w Sewilli kryją wiele niespodzianek i tajemnic. Oczywiście tych kościołów jest bez liku i turyści wybierają te najbardziej znane. Jednak ja polecam Iglesia San Luis de los Franceses przy ulicy (a jakże) San Luis 37. O wystroju tego kościoła i jego historii można przeczytać w Internecie, ale każdemu kto tam pójdzie zwrócę uwagę na ciekawe relikwie znajdujące się za ołtarzem głównym. Tam na ścianie łatwo pominąć niewielką ramkę zawierającą starą rycinę i szklaną gablotkę opatrzoną napisem Stanislaus Kostka. Są to oczywiście relikwie św. Stanisława Kostki, a więc niezwykły polski akcent w samym środku religijnej Sewilli.
- Odkrywanie tawern i barów tapas. Tu w zasadzie proponuję skorzystać z ogromnie bogatej oferty gastronomicznej Andaluzji. Przede wszystkim są to niesamowite przystawki, czy też przekąski zwane tapas, a które kupimy w naprawdę niewysokich cenach ok. 2 Euro za porcję. Po drugie są to owoce morza, oczywiście nieco droższe, ale cała sztuka polega właśnie na tym, aby nieco pochodzić i poszukać czegoś oddalonego od utartych dróg turystycznych. Proszę uwierzyć, że warto wejść w boczne uliczki, podpytać Hiszpanów jakie lokale polecają i nagle okaże się, że 10-15 minut od uczęszczanych tras na starym mieście znajdują się cudowne tawerny, w których zjemy smacznie, tanio, a jeszcze na odchodne pożegnani zostaniemy znakomitym likierem.
Krzysztof: Czy jest miejsce poza Sewillą, które szczególnie polecisz naszym czytelnikom, ewentualnie czy mieliście ciekawą, wesołą przygodę podczas pobytu?
Andrzej: No, tak – z naszej dotychczasowej rozmowy wynika, że byliśmy tylko w Sewilli, a tymczasem widzieliśmy całkiem spory kawałek Andaluzji i… Gibraltar. Czyli de facto byliśmy w Hiszpanii i w Wielkiej Brytanii. A skoro tak, to może odpowiem w ten sposób, że każdemu kto będzie w Sewilli i znajdzie czas, rekomenduję przynajmniej przejazd pociągiem do Kordoby i Kadyksu. Są to wycieczki na co najmniej jeden dzień (oczywiście w zależności od tego, jak je sobie zorganizujemy i co chcemy zobaczyć). Akurat my w czasie poprzedniej wizyty w tej części Hiszpanii odwiedziliśmy Rondę, Malagę, Grenadę, Salobrenię, Nerję, Almuniecar, Motril, dlatego teraz skupiliśmy się na innej części Andaluzji.
Samo zwiedzanie przepięknego starego miasta w Kordobie zajęło nam pół dnia. Oczywiście z przystankami na przekąski, lody i napoje chłodzące, bo upały były piekielne. Podobnie było w Kadyksie, w którym akurat trafiliśmy na targi rękodzieła, co spowodowało wielką radość mojej Ukochanej Żony!
To co chciałbym podkreślić, to oczywiście, że każde z tych miast ma swoją wspaniałą gamę zabytków, czy niepowtarzalny klimat. Wszędzie spotkają nas niesamowite, bardzo pozytywne zaskoczenia i ciekawi ludzie. Odnośnie ludzi i Twojego pytania o ciekawe przygody podczas tego zwiedzania Andaluzji, to właśnie rozmowy z Hiszpanami były taką wisienką na torcie.
Otóż, co bardzo ciekawe, spotkałem kilka osób, które interesowały się kulturą i historią Polski. Miałem też możliwość porozmawiać o tym, jak wyglądało życie w czasach Franco. Hiszpanie byli ciekawi, czy komunizm w Polsce był okresem bardziej trudnym niż to co oni przeżywali w swoim kraju do czasu śmierci generała. Spotkałem też pana, który uparcie twierdził, że najgorszy dla Hiszpanii był „barbarzyńca Napoleon” i to co jego wojska wyprawiały paląc i niszcząc. W jednym z kościołów widzieliśmy też figury świętych z odciętymi dłońmi, czyli ponurą pamiątką po czasach, gdy rewolucyjna armia Napoleona „edukowała” Hiszpanów tłumacząc, że duchowni to nieroby, którzy nie wykonują prawdziwej pracy, a kto nie pracuje, ten nie je.
Krzysztof: A coś z nieco bardziej wesołych przygód?
Andrzej: Jak zawsze te najweselsze przygody związane były z pewnymi różnicami obyczajów i zasad. Co ciekawe na peronach kolejowych obowiązują bramki bezpieczeństwa podobne, jak na lotniskach. Tyle, że rozstawiane są one około 20 minut przed przyjazdem pociągu. Następnie pasażerowie przechodzą przez wykrywacze metali, prześwietlanie bagażu i muszą okazać bilety, a także dostają chusteczki odkażające. I otóż, raz przyszliśmy jakoś wcześniej i stwierdziliśmy, że poczekamy sobie na peronie. Dopiero przed odjazdem pociągu zorientowaliśmy się, że ominęliśmy cały system bezpieczeństwa, który rozstawił się już po naszym zejściu na peron i nieco wystraszeni konsekwencja cofnęliśmy się by jednak przejść karnie przez bramki. Ochrona była zdumiona, ale też wyraźnie ubawiona tym przypadkiem, więc na szczęście nie rozciągnięto nas na podłodze biorąc za terrorystów i pozwolono jechać.
Zdarzało się też, że spotykaliśmy na swojej drodze ludzi proszących o jakieś wsparcie. Zaznaczam, że nie były to osoby pokrzywdzone przez los, a raczej takie, które określilibyśmy mianem „niebieskich ptaków”, czy też hippisów prowadzących nieco koczowniczy, zdecydowanie barwny tryb życia. Tak się złożyło, że kupiłem w Polsce trochę suchego prowiantu w postaci herbatników, które zawsze miałem gdzieś wciśnięte w plecaku „na wszelki wypadek”. I zamiast pieniędzy zacząłem rozdawać te polskie, raczej tanie herbatniki. Ku swojemu zdumieniu za każdym razem spotykałem się z wielką radością obdarowanych i miłymi słowami podziękowania. Najwyraźniej hiszpańscy hippisi lubią takie gesty i ciastka.
To co ubawiło nas najbardziej to spotkani dość ekstremalni wykonawcy flamenco. Był wśród nich wyjątkowo wytrwały pan, który uparł się grać na gitarze i „śpiewać”, choć ewidentnie w dzieciństwie słoń przebiegł się po jego uszach (i to kilka razy), do tego głos posiadał wyjątkowy, gdyż było to połączenie kosiarki spalinowej z góralskim zaśpiewem zbójnickim, a sztywność palców pasowała raczej do kowala niż wirtuoza gitary. Jednak ów pan tak się starał wykonując w straszliwy sposób jakąś niemiłosierną pieśń, że podziękowałem mu wylewnie za jego talent oraz wykonywaną muzykę oferując niewielki datek na piwo i starając się przy tym zachować naprawdę poważną minę zachwyconego fana.
Krzysztof: Zaraz, zaraz. Musimy jeszcze na chwilę wrócić do tematu Gibraltaru, bo co też Was skłoniło do odwiedzenia tego kawałka lądu rządzonego przez jej królewską mość?
Andrzej: Faktycznie, to było dość dziwne uczucie być w Hiszpanii i nagle znaleźć się w czymś co przypomniało mi… Jamajkę.
Krzysztof: Ale jak to Jamajkę?
Andrzej: No, raczej nie Londyn, gdy wokół rosną palmy, a z nieba leje się żar 37 stopni. Dokładnie takie uczucie miałem, gdy byłem na Jamajce i widziałem brytyjskie akcenty, które zupełnie mi nie pasowały do otaczającej przyrody.
A tak w ogóle to ja straszliwie nie chciałem jechać na „Skałę”, ale przekonała mnie Mądra Żona i dobrze zrobiła. Warto było poświęcić jeden dzień na obejrzenie tego miejsca, które naprawdę pozwala zrozumieć strategiczne znaczenie, jakie Gibraltar miał przez wieki oraz faktyczną bliskość Afryki Północnej, które wydaje się dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Oczywiście mam świadomość, że pewnie 90% odwiedzających pojawia się na „Skale” by zrobić zakupy w sklepach wolnocłowych i przywieźć coś z elektroniki, ale na mnie ogromne wrażenie zrobiły fortyfikacje wykute w kamieniu. Naprawdę działa na wyobraźnię fakt, że armaty wycelowane były nie tylko w morze, ale też w stronę granicy z Hiszpanią. Dziwne musiało być życie w ciągłej obawie, że Hiszpanie w nocy dokonają ataku i zajmą ten skrawek imperium brytyjskiego.
Krzysztof: A co niemiłego zaskoczyło Was w Andaluzji?
Andrzej: Tak, była taka dość wstydliwa sprawa, a mianowicie stan publicznych toalet. Jeżeli już spotkamy jakieś WC to jest ono raczej w restauracji lub barze, a tam nie zawsze chcą wpuszczać turystę, który niczego nie kupuje. A jeżeli już dostaniemy się do środka, to może nas spotkać bardzo niemiła niespodzianka w postaci stanu tego przybytku. Naprawdę nie potrafiliśmy rozumieć dlaczego w tak turystycznych miejscach sprawa toalet wygląda tak fatalnie?
Raz musiałem udać się tam gdzie nawet król Alfons XIII chadzał piechotą i szczęśliwy wreszcie znalazłem knajpę, w której nikt nie robił fochów i mogłem skorzystać z kabiny. Jakież było moje zdziwienie, gdy otworzyłem drzwi dla panów, a tam na samym środku kabiny był tylko pisuar. Cóż, najwidoczniej właściciel baru uznał, że panowie muszą co najwyżej się wysikać.
Pewnie wiele osób zwiedzających Andaluzję łatwo zauważy, że w sklepach trudno się dogadać po angielsku. Jest to niestety dość częsty problem, bo nawet na dworcu widziałem osoby, które wściekłe odchodziły z okienka informacji z niczym, gdyż zasiadający tam pan mówił tylko po hiszpańsku.
Osobną sprawą jest zachowanie niektórych taksówkarzy. Wiadomo, że ta brać na całym świecie tak ma, że lubi klienta nieco „przyciąć”. My mieliśmy prawdziwy ubaw na trasie od Setasdo dworca Santa Justa, którą to trasą przyszło nam jeździć kilka razy i to w tych samych porach dnia. I za każdym razem cena była inna: od 3 do 7, 5 Euro. Tak więc zawsze warto wcześniej zapytać ile może kosztować nasza podróż.
Krzysztof: Dziękuję za relację, na koniec zapytam a jak wyglądają wasze plany podróżnicze na następny rok?
Andrzej: Poczekamy i zobaczymy. Nie ukrywam, że ciągnie mnie już do Dominikany, ale kto wie, jak rozwinie się sytuacja i to nie tylko covidowa. Jak wiesz w 2020 roku po 20 latach porzuciłem wreszcie pracę w budżetówce i od tamtej pory odkrywam uroki szukania swojego nowego zawodowego miejsca. Mimo tego, że teraz pracuję to nadal rozglądam się za czymś ciekawym.Ale nie narzekam, bo w tym czasie poznałem wielu bardzo pozytywnych ludzi i spotkało mnie dużo niesamowicie miłych zaskoczeń. Coś mi podpowiada, że jeżeli będzie tak nadal, to może i pojawią się całkowicie nowe pomysły na wyprawy oraz szanse, aby na nie zapracować.
Krzysztof: Dziękuję za tę rozmowę i mam nadzieję, że jeszcze nie jeden raz pogadamy o Waszych podróżach! A przy tej okazji nieustająco zapraszam wszystkich do odwiedzenia Twojego bloga, dość nietypowego, bo bardziej historycznego niż podróżniczego:
,,Niedźwiedź w Dominikanie”:
https//elosoendominicana.wordpress.com/author/elosoendominicana/